Najpierw pierwsze miejsce w lidze, potem miesiąc bez wygranej. Dziwna to była runda dla piłkarzy Olimpii Elbląg. W pewnym momencie jakby zabrakło prądu naszym zawodnikom, którzy nie przypominali tej ekipy, która rozgromiła aspirującą do awansu Pogoń Siedlce. Potrzeba było przełomu, który przyszedł wraz końcówką tej części rozgrywek.
Wydawało się, że nasi gracze wykorzystają zdobyte doświadczenie związane ze wspólną grą w poprzednim sezonie. Przypominamy, że po rewolucji jak miała miejsce na początku roku i związanej z nią fuzji dwóch miejscowych klubów, skład został przemeblowany, zmieniony i wzmocniony. Z klubem rozstało się kilku zawodników jak Piotr Skokowski, czy uważany za jednego z najlepszych piłkarzy w Olimpii, Tomasz Sedlewski. Zaczęto realizować politykę stawiania na miejscowych, także z konieczności. Trudno było utrzymać niektórych zawodników.
Ten skład zaprezentował się w miarę przyzwoicie, a trener Oleg Raduszko wypracował, może nie efektowny, ale efektywny styl. Tej solidności jednak oczekiwano także w rundzie jesiennej. Na początek starcie z Chrobrym Głogów w Pucharze Polski. Rywal był zbyt silny jak na ten okres przygotowań. Porażka 1-4 odzwierciedlała przebieg rywalizacji. Ale nikt nie wyciągał z tego jakiś daleko idących wniosków. Najważniejsza i tak była liga. Zaczęliśmy dobrze od remisu z Pelikanem Łowicz. Już w pierwszym meczu objawił się nasz złoty talizman Anton Kołosow. Jak później się okazało był najlepszym strzelcem zespołu mimo, że miał jedną specyficzną cechę. Strzelał bramki głównie w pierwszej połowie. Na zakończenie dwumeczu na własnym stadionie odprawiono Znicz Pruszków, po golu Kołosowa.
Pierwszy wyjazd i na lekkie przetarcie beniaminek z Legionowa. Kto by przypuszczał, że potem będziemy mieli tylko jeden punkt więcej do tego zespołu. Wygrana 2-1 trochę mydliła obraz spotkania, ponieważ gospodarze nie wykorzystali rzutu karnego. Ale mówiliśmy sobie, że zwycięzców się nie sądzi. Olimpia zdobywała punkty a styl był spychany na dalszy plan. Przejaw starych grzechów oglądaliśmy z Zambrowem. Przyjechał następny beniaminek i panoszył się na boisku gospodarzy. Był lepszy, prowadził grę, aż dziwne, że w miarę następnych kolejek nie prezentował podobnej formy. W Stalowej Woli de facto mimo porażki 0-1 goście podjęli wyzwanie. Jednak patrząc na statystyki spotkań z tym klubem to tamtejsze boisko chyba nie jest naszym ulubionym.
Październik był zdecydowanie naszym "miodowym miesiącem". Chyba ktoś w szatni rzucił hasło "miesiąc jest nasz", bo tylko jedna porażka i 10 punktów w 5 meczach robiło wrażenie. Z Garbarnią trzeba było wygrać. To był mecz z gatunku "wy gracie my strzelamy". Goście wtedy zbierający całą gamę "policzków w twarz" parafrazując zdanie z filmu "Miś" nie zdołali sprawić łopotów. Wówczas asystą popisał się debiutujący w składzie Rafał Leśniewski i wydawało się, że chłopak weźmie tę ligę szturmem.
W Suwałkach zdarzył się wypadek przy pracy, bo jak inaczej nazwać dwa samobóje i pudło z rzutu karnego Leśniewskiego? Takich bramek Aleksiej Rogaczow chyba nie widział w swojej karierze. To była zbyt wysoka wygrana Wigier i zbyt wysoka porażka Olimpii.
Najtrudniejsze spotkania miały jednak nadejść. Siarka Tarnobrzeg pewna siebie przyjechała po 3 punkty. Ale "Kulturalny Klub Kibica", Oleg Ichim i Kamil Graczyk wyperswadowali to gościom. Znów efekt przyniosła defensywna taktyka oparta na kontratakach i stałych fragmentach gry. Kwintesencja tej myśli szkoleniowej dała swój popis w Siedlcach. Wygrana 3-1 była ogromnym zaskoczeniem zwłaszcza, że miejscowi nie pamiętają ostatniej porażki swojego klubu na własnym stadionie. Lider w Elblągu. Okazało się ta pozycja w lidze była jak nieudana próba osiodłania niepokornego konia. Zbyt trudne zadanie dla naszego zespołu.
Trudno powiedzieć, że słaba forma przejawiała się od spotkania z Concordia Elbląg. Warunki nie sprzyjały piłkarzom ale jak na ogromną kałużę jaka była na boisku obydwa zespoły zaprezentowały interesujące widowisko. Kto by przypuszczał, że następne punkty na kocie gospodarzy pojawią się dopiero za miesiąc. Przegrana w Rzeszowie nie wywołała takiego wrażenia co klęska ze Świtem Nowy Dwór Mazowiecki. Mimo takiego rezultatu Olimpia stworzyła mnóstwo sytuacji do zdobycia gola. Tylko zabrakło skuteczności w polu karnym. Na dodatek Tomasz Lewandowski i Rafał Pietrewicz wylecieli z boiska. Ciąg dalszy tej kiepskiej passy to klęska 0-3 w Radomiu. Tam solowy bohater piłkarskiego kina akcji Brazylijczyk Leandro w pojedynkę rozprawił się z defensywą Olimpii. Symbolem porażki była wąska kadra zespołu i wystawienie na pozycji obrońcy Kołosowa.
Nadal więc trzymaliśmy z niedowierzaniem stoper w ręku niczym postać z "Poszukiwany, Poszukiwana" i nasłuchiwaliśmy czy się przypadkiem nie zepsuł. Pokazywał bowiem ponad 400 minut bez zdobytej bramki. Z Limanovią bez kontuzjowanego Kołosowa, pauzującego za kartki Lewandowskiego i Leśniewskiego trudno było jednak osiągnąć korzystny rezultat. W bramce wystąpił Mateusz Imianowski. Znów dobrych okazji nie wykorzystali gospodarze a bramka Wojciecha Dziadzio przelała czarę goryczy.
W Lublinie oprócz porażki, uwagę przyciągała bramka Macieja Tataja. Zarząd szukał czegoś co wpłynie na zmianę niekorzystnych rezultatów. Postanowił na układ z trenerem Raduszką, który poszedł na zwolnienie lekarskie, a do czasu zatrudnienia nowego trenera Adma Borosa klub prowadził Dariusz Kaczmarczyk. Widać było różnicę w stylu gry zespołu. Z Wisłą Puławy triumf 2-1 mimo, że goście zdobyli pierwszą bramkę. Świetnie zagrał Kamil Piotrowski, który wywalczył rzut karny i asystował przy trafieniu Leśniewskiego. Dobrze Olimpia zaprezentowała się ze Stalą Mielec i nie przegrała na wyjeździe. W spotkaniu z Pelikanem goście nie stworzyli wielu okazji bramkowych.