5 zdjęć fot. Marcin Walędzik/elblag.net
Mecz Lechii z Barceloną na PGE Arena jeszcze przed meczem określony został mianem Super Meczu. Jego zapowiedzi pojawiały się w mediach lokalnych i ogólnopolskich już nawet tydzień przed meczem. Odległość jaka dzieli Elbląg od Gdańska jest niewielka i obecność ukochanego klubu w naszym kraju sprawiły, że nie mogło mnie wczoraj na tym meczu zabraknąć. Przedstawiam kilka własnych spostrzeżeń z tego spotkania.
Jadąc na stadion postanowiłem zapytać kilku kibiców w różnym wieku o ich typy na to spotkanie. Pytanie zadałem dokładnie 6 osobom: 7-letniemu chłopcu i jego 35-letniemu tacie (obaj są fanami Barcelony), 25-letniemu kibicowi Lechii Gdańsk, 52-letniemu mężczyźnie, który kibicuje Wiśle Kraków oraz dwóm kobietom, 30-letniej turystce mieszkającej w Szczecinie i 18-letniej maturzystce, kompletnie nie interesującej się sportem. Typowane wyniki były dość zbliżone: wszyscy postawili na zwycięstwo Barcelony, różnił się jedynie przewidywany wynik – od 1:0 aż do 6:1.
Boisko, nastawienie, chęci i koncentracja piłkarzy wszystko zweryfikowało. Co prawda stadion nie był wypełniony do ostatniego miejsca przez kibiców, jednak ci, którzy zdecydowali się zasiąść na trybunach PGE Areny, nie mają prawa narzekać na emocje związane z wczorajszym meczem. Fani Barcelony przygotowali świetną oprawę i powitanie dla jej zawodników. Na uwagę zasługuje fakt, że przed rozpoczęciem meczu na trybunie za bramką Pinto pojawiła się wielka flaga z wizerunkami Pepa Guardioli, Johana Cruyffa, Carlesa Puyola i Leo Messiego. Widniało na niej hiszpańskie hasło "Tots units fem forca!" co w tłumaczeniu na polski język brzmi „Razem jesteśmy silni”. Ten sygnał, że w Polsce jest wielka grupa dumnie spoglądających kibiców na ten klub poszedł w świat. Muszę przyznać, że byłem dumny, że taka flaga się wczoraj pojawiła.
Na uwagę zasługuję postawa zawodników Lechii Gdańsk. Skazywani przed meczem na wysoką porażkę pokazali, że tak łatwo się nie poddają. Przez pierwsze 20 minut miałem wrażenie, że Barcelona nie gra z polskim zespołem, tylko europejskim. Piłkarze trenera Probierza zaimponowali mi swoim wybieganiem, wysokim pressingiem i ambicją, którą udowadniali niemalże w każdej akcji. To zaowocowało zdobyciem pierwszej bramki, której chyba nikt się nie spodziewał. Radość Lechitów i ich sympatyków była przeogromna. Barcelona jednak tym się nie przejęła i szybko odrobiła stratę. Z biegiem czasu, to gracze Barcelony udowadniali, że nie ma na świecie innego zespołu, który gra lepiej w ataku pozycyjnym i dłużej potrafi utrzymać się przy piłce.
Mimo wszystko to Lechia była nieznacznie lepsza w pierwszej połowie. Jednak przed jej końcem widać było już zmęczenie spowodowane dużą ilością przebiegniętych kilometrów i zastosowanym pressingiem.
W drugiej połowie siły się wyrównały i oba zespoły miały sporo szans na zdobycie kolejnych bramek. Szczególnej urody była ta zdobyta przez Grzelczaka, który wyprzedził Montoyę i spod końcowej linii mocnym strzałem pod poprzeczkę pokonał bramkarza gości. Gola zdobył również uwielbiany na całym świecie Messi, który typową dla siebie podcinką trafił do siatki. Ta akcja działa się pod trybuną kibiców Barcy, dlatego ich szał był po jego golu był przeogromny.
Z pewnością wynik 2:2 jest sukcesem Lechii Gdańsk. Był to jednak mecz towarzyski i nie ma co wyciągnąć z niego wniosków z gry Barcelony. Zespół ten zagrał dopiero trzeci mecz towarzyski przed sezonem. Hiszpańskie kluby grają wówczas interwałowo, dlatego Lechia miała sporo szans na kolejne bramki. Natomiast dyspozycja gdańskich zawodników jest godna pochwały, bardzo przyjemnie patrzyło się na ich determinację i zawziętość.
Żeby nie było tak wesoło, jak to w naszym kraju bywa, dwie rzeczy mi się nie podobały.
Po pierwsze: postawa piłkarzy Lechii wobec debiutującego Neymara. Piłkarze Probierza potraktowali go bardzo ostro. Mimo, że zagrał tylko końcowe kilkanaście minut, to czterokrotnie był bezpardonowo faulowany. Ten starał się być obojętny wobec takiego zachowania na boisku, jednak po czwartym faulu można było zauważyć jego zdenerwowanie. Musi jednak się do tego pomału przyzwyczajać, bo europejskie kluby grają zdecydowanie bardziej siłowo niż brazylijskie, skąd do Hiszpanii przybył Neymar.
Po drugie: awaria bramek przez które kibice wchodzili na stadion. Planowo o godzinie 18:30 czyli 2 godziny i 15 minut przed początkiem meczu bramy stadionu miały być otwarte. I były, ale tylko przez chwilę. Z powodu awarii kibiców zaczęto wpuszczać dopiero na godzinę przed meczem. Reakcja oczekujących była praktycznie natychmiastowa, pojawiły się gwizdy i głośne okrzyki pod adresem organizatorów meczu. Brakowało ze strony operatora stadionu informacji w tej sprawie.
Mimo tych wydarzeń wczorajszy mecz zapadnie mi w pamięci nie tylko z powodu wyniku i możliwości obejrzenia na żywo wielkiej Barcelony. Choć zabrakło w jej najlepszych hiszpańskich asów czyli m.in. Xaviego, Iniesty i Pedro, to na pewno jako fan piłki nożnej, mogę się cieszyć z faktu, że to właśnie na boisku w Polsce, po raz pierwszy w oficjalnie w barwach Barcelony, spotkaniu transmitowanym do 130 krajów świata, obejrzałem na żywo nowego zawodnika Barcy, kreowanego na wielkiego następcę Pele czyli 21-letniego Neymara. Kibice, gdy ten tylko wyszedł na rozgrzewkę, przywitali go gromkimi brawami, co nie uszło jego uwadze i on sam podziękował im za takie wsparcie.
I na koniec jeszcze jedno, moje całkiem prywatne spostrzeżenie. Choć w poprzednim sezonie najlepszym klubem okazał się Bayern Monachium, największą niespodziankę sprawili gracze Borussii Dortmund, najbogatszy wciąż jest Real Madryt, to najwięcej światowych gwiazd futbolu i najlepszą szkółkę piłkarską ma moim zdaniem hiszpańska Barcelona.